Wieczór,
za oknem deszcz, nikt już nie kręci się po małym miasteczku. Mój
pokój, biurko, laptop, słuchawki. Muzyka, muzyka, muzyka ...
Brzmi
to jak jeden z najbardziej infantylnych truizmów, ale muzyka
towarzyszy mi cały czas jako konstrukt, który wpływa na życie czy
emocje, a także stoi u podstawy wspomnień. Z wieloma utworami
bowiem mogę sobie skojarzyć konkretną sytuację życiową. I
chociaż jest to więcej niż pewne, że większość ludzi ma takie
konotacje związane z muzyką, zamierzam przytoczyć mój prywatny
"muzyczny życiorys". Pisząc ten wstęp nie jestem pewien,
czy przypadkiem forma tego wpisu nie rozrośnie się do dwóch
takowych, wyjdzie w praniu. Sądzę natomiast, iż muzyczne portfolio
każdej osoby jest warte uwagi – zwłaszcza dywersyfikacja i
rozstrzał gustów, bo z każdej rozbieżności wynikają
interesujące połączenia.
Oprócz
kilku kawałków kojarzonych z, uwłaczających godności, szkolnych
dyskotek – samoświadomość muzyczna rozwinąłem dopiero w 2
klasie gimnazjum. Wcześniej rodzice próbowali zainteresować mnie
swoim zbiorem płyt i kaset, ale jak to dziecko, byłem oporny.
Na pewno męczyłem (nie wiem dlaczego w sumie) dwupłytowe wydanie
koncertowe "In The Absence of Pink" zespołu Deep Purple, z 1985 roku.
Utwór Smoke On The Water dzieciakowi przypadł do gustu. Mając 9
lat, rodzice wzięli mnie również na koncert Purpli, ale uśpiłem
się w czasie niego, fortunnie budząc na interesujący mnie dym na
wodzie. Oprócz tego, do gimnazjum nie rozwijałem się muzycznie w
żaden sposób.
To sobie włączałem na wieży rodziców mając parę lat!
Pierwsze
co trafiło do mnie to Metallica. Fajnie i prosto łoili.
Zaopatrzyłem się w koszulkę z okładką albumu "Ride the Lightning" i maszerowałem dzielnie po gimnazjum w słuchawkach, w których
napierdalała perkusyjna ameba (Lars Ulrich) i spółka.
Dokładnie to nagranie było przełomowe dla mojego romansu z Metallicą.
Ograniczony
muzyczny świat składający się z kilku utartych (teraz już)
klasyków typu "Seven Nation Army" niespodziewanie rozszerzył się w
interesującą stronę. Przyjaciel zabrał mnie w podróż do
mroźnej Skandynawii, gdzie każdy muzyk robi z instrumentów jesień
Średniowiecza i zachowuje się, jakby miał zaraz wykopytkować do
Valhalli. Szanuję. Pierwszym tropem było Ensiferum i Amon Amarth. I
w ten sposób zacząłem zgłębiać folk metal zagraniczny. O polskim
nie miałem bladego pojęcia.
Ahh śnieg, Wikingowie, topory, koniec gimnazjum.
Zakochałem się w holenderskim zespole Heidevolk. Ogień. Do dzisiaj mam do nich największy sentyment z całego folkowego świata. Idealne proporcje riffów gitarowych, walenia po garach, melodyjności i metalowego młynu. Nie za szybko nie za wolno.
O Holender! To było to! Clou tamtych dni.
I w
tym momencie następuje w tył zwrot i muzyczne zainteresowania
introwertycznego młodego głąba pomknęły w kierunku subkultury
emo i zespołów core'owych. Czemu? Wydawało mi się, że za tymi
jebniętymi grzywkami stoi jakaś filozofia faktycznego wyobcowania i
bycia kimś rzeczywiście innym. Byłem przekonany, że aspiruję do
grupy, w której czułbym się jak ryba w wodzie.
I walk alone ...
Chuja tam.
Okazało
się, że filozofii to tam nie ma prawie żadnej, jest wygląd.
Image. Po pewnym czasie gdy się znudził, zorientowałem się że
jestem ostatni na placu boju dzierżący dumnie chorągiew
niezrozumianego przez świat nastolatka. Relatywnie późno
wykolegowałem się z tego świata, chociaż uważam ten moment za
odpowiedni. Jeśli istnieje jakiś bóg czy inna wszechmoc, niech
błogosławi osoby kochające nas prawdziwie i szczerze.
Ten image to z pomyślunkiem panie sąsiedzie, z pomyślunkiem...
Z tego
wszystkiego została muzyka. Darzę ją również ogromnym
sentymentem. Wpadłem w manię odkrywania coraz to kolejnych
zespołów. Asking Alexandria, Black Veil Brides, Billy Talent,
Blessthefall, Escape the Fate, From First To Last ... mogę wymienić mnóstwo. Wszystkie
takie same. Smutne niby, ale sprowadzające się do jednego –
nużącego – mianownika: nastolatki napierdalają w opór.
Chłopaki przynajmniej nie przynudzały we wstępie (4 sekunda).
Do
większości wracam rzadko, za wyjątkiem trzech zespołów, które
do dzisiaj dudnią regularnie w słuchawkach, ładując moje mentalne
baterie. W jaki sposób? Mimo upływu lat dalej uważam, że na
płaszczyźnie tekstowej odnajduję zrozumienie i odbicie siebie
samego. Plus fajne riffy. Jakie to zespoły? Green Day, którego już
linkowałem, a także Billy Talent oraz Three Days Grace. Absolutnie
fenomenalne ekipy. I nie sądzę by kiedykolwiek mi się znudziły.
Ciary do dziś!
Jeśli
jedną z glinianych nóg tego muzycznego kolosa była muzyka
zagraniczna, drugim kikutem w tamtym okresie był przede wszystkim
Happysad. Chociaż muzycy nie próbowali się stylizować na
subkulturę emo, ten "studencki rock" zgromadził wielu emo
fanów. I nie tylko takich, bo teksty i muzykę mieli bardz, ale to
bardzo dobre. Niestety jest to jedna z tych namiętności, które nie
przetrwały próby czasu. Od większości kawałków już się teraz
odbijam, postrzegam je jako zbyt infantylne. Sorry Winnetou.
Jeden z ostatnich happysadowych bastionów na mym muzycznym polu bitwy. 10/10!
Jeden z ostatnich happysadowych bastionów na mym muzycznym polu bitwy. 10/10!
Przyszła
pora na ikonę. Iron Maiden. To nie jest zespół. To niedościgniony
ideał wszystkiego. Mogę tu przypierdolić laurkę zapisaną
maczkiem. Formatu A4. Lecz niech to muzyka o sobie stanowi.
Rozkłada na łopatki. Na całe życie.
Najbardziej
wyjątkową osobą na świecie jest ktoś, kto za rękę, jak
dzieciurka wprowadza Cie w świat takiej idealnej muzyki. Maideni
wielkim zespołem są i basta. Oczywiście pobieżnie znałem ich już
wcześniej, ale samemu nie byłem w stanie określić genialności
Bruce'a i spółki.
Ten głos ...
Kolejne zespoły za które jestem wdzięczny to Hunter, Clock Machine i Riverside. Udało się też sprawić, że przeprosiłem się z Comą. Troszeczkę.
We krwi to jeszcze dodatkowe +10 do umiejętności kształtowania tekstu w dziki sposób.
Etap liceum kończyłem zwrotem w kierunku rockowych klasyków. Uświadomiłem sobie, że trzeba poznać co stoi u podstaw nowszych rzeczy, które słuchałem. I tu przyszła kolej przede wszystkim na Black Sabbath.
Epickość
pierdyliard procent.
W
którą stronę zawędrowałem po osiągnięciu pełnoletności
opiszę następnym razem. I tak wystarczająco jest tu propozycji
muzycznych. Z czym się identyfikujecie? Możecie napisać w
komentarzach! Jeśli o jakichś zespołach zapomniałem, napewno
wspomnę o tym w części drugiej.
Spoiler
alert: R+ zasługuje na osobny wpis.
Stay
tuned!