Wyobraźcie sobie następującą sytuację – nauczyciel w szkole prosi abyście zanieśli dziennik do innego nauczyciela w klasie X. Co robicie? Idziecie, oddajecie dziennik, wracacie – kryje się za tym jakaś konkretna filozofia? Nie.
Moja
perspektywa jest zgoła inna – świat runął na wieść o tym, iż
będę musiał przetransportować swój żałosny tyłek przed obcych
ludzi. Zapukam, przekroczę próg a wtedy, niczym cienkie sztylety,
spojrzenia rówieśników przybiją mnie do tablicy. Taaaak,
hiperbolizuję i robię to z premedytacją. Niezmiernie trudno ukazać
osobie trzeciej jak stresujące są podstawowe czynności wymagające
kontaktu (przynajmniej wzrokowego) dwóch twarzoczaszek. I nie mam tu
na myśli płomiennej przemowy wygłoszonej przed szanowanym gremium
lub wyjścia na deski teatru gdzie musisz rozlać swoje jestestwo
niczym gorący wosk a następnie uformować go w postać, którą
grasz. Zwykła rozmowa telefoniczna i to z członkami własnej
rodziny, lub zapytanie o drogę wyrastają w moich oczach na
trzynastą i czternastą pracę Heraklesa.
Po
co to piszę? Zwykłe formuły komunikacji międzyludzkiej postrzegam
jako agresywne i zawodne. Nie lubię. Natomiast słowo pisane zawsze
ceniłem sobie, na równi z muzyką, jako platformę która jest w
stanie pomieścić to co chcę przekazać. Słowo pisane jest takie
plastyczne! Gdy zamykam oczy, czuję się jakbym garściami czerpał
z wielkiego stosu nieużytych jeszcze słów, stosu do którego
podchodzi co chwile inna osoba i wybiera to co jest jej potrzebne.
Słowo mówione, gdy już przedrze się przez ściśnięte gardło,
utoruje sobie drogę na zewnątrz po skocznych liniach intonacji,
jest niezmienne. Nad wypowiedzianym słowem człowiek już się nie
pochyli, nie przystanie i nie zaduma. Nie zostawi go na noc aby
dojrzało, zamknięte niczym płatki stokrotki, które jeszcze
piękniejsze otwierają się następnego dnia. Tymczasem carta non
erubescit.
Wydaje
się, iż różnica między 18 a 23 rokiem życia to niewiele. Dalej
mleko pod nosem, studia, brak stabilizacji, doświadczenia i ogłady
życiowej. Jednak jedna rzecz zmieniła się niezmiernie –
wewnętrzne poczucie stworzenia czegoś, ukształtowania samodzielnie
czegoś ciekawego. Rezultatem tej ciągoty, tego poczucia, oraz
zirytowania swoim lenistwem (prokrastynacja jest do dupy) jest
artykuł który czytasz oraz cały blog. Dzień w dzień chodzę w
kółko po pokoju i myślę "napisz coś, zrób coś". Bo
pisanie jest motywujące. Gdy człowiek patrzy na kartkę tekstu,
zapełnioną własnoręcznie, ma pewne niejasne poczucie zadowolenia.
I nie mówie o jakości. Chyba dwa razy w czasie studiów spojrzałem
na napisany przeze mnie esej i pomyślałem "dobra robota!".
Nieee, krytycznie patrzę na ten wyrzyg strumienia świadomości,
często wydaje mi się, iż to nie wygląda tak jak u innych.
Natomiast to poczucie zadowolenia wynika głównie, ze zmuszenia się
do przywiązania dupy do krzesła, oraz otwarciu TYLKO Worda
(przeklęte facebooki, YouTube'y itp.) i pisania.
Może
i dla innych ludzi, pisanie przychodzi bardzo łatwo, słowa piszą
się same. Ja wkładam w to wysiłek, pewnie dlatego, że bardzo
krytycznie patrzę na to co wydumam i naskrobię. Trudno. Przeciwwagą
dla panicznego strachu, że prześlizgnę się cicho przez życie,
jest właśnie to pisanie. I tego można będzie się spodziewać na
tym blogu. Przemyślenia, odczucia związane z przeczytanymi
książkami, obejrzanymi filmami itp. Niech słowa odpadną i
rozsypią się pod kruchą skałą.
Introwertyk
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz