15:10

Prolog.


Wyobraźcie sobie następującą sytuację – nauczyciel w szkole prosi abyście zanieśli dziennik do innego nauczyciela w klasie X. Co robicie? Idziecie, oddajecie dziennik, wracacie – kryje się za tym jakaś konkretna filozofia? Nie.

Moja perspektywa jest zgoła inna – świat runął na wieść o tym, iż będę musiał przetransportować swój żałosny tyłek przed obcych ludzi. Zapukam, przekroczę próg a wtedy, niczym cienkie sztylety, spojrzenia rówieśników przybiją mnie do tablicy. Taaaak, hiperbolizuję i robię to z premedytacją. Niezmiernie trudno ukazać osobie trzeciej jak stresujące są podstawowe czynności wymagające kontaktu (przynajmniej wzrokowego) dwóch twarzoczaszek. I nie mam tu na myśli płomiennej przemowy wygłoszonej przed szanowanym gremium lub wyjścia na deski teatru gdzie musisz rozlać swoje jestestwo niczym gorący wosk a następnie uformować go w postać, którą grasz. Zwykła rozmowa telefoniczna i to z członkami własnej rodziny, lub zapytanie o drogę wyrastają w moich oczach na trzynastą i czternastą pracę Heraklesa. 

Po co to piszę? Zwykłe formuły komunikacji międzyludzkiej postrzegam jako agresywne i zawodne. Nie lubię. Natomiast słowo pisane zawsze ceniłem sobie, na równi z muzyką, jako platformę która jest w stanie pomieścić to co chcę przekazać. Słowo pisane jest takie plastyczne! Gdy zamykam oczy, czuję się jakbym garściami czerpał z wielkiego stosu nieużytych jeszcze słów, stosu do którego podchodzi co chwile inna osoba i wybiera to co jest jej potrzebne. Słowo mówione, gdy już przedrze się przez ściśnięte gardło, utoruje sobie drogę na zewnątrz po skocznych liniach intonacji, jest niezmienne. Nad wypowiedzianym słowem człowiek już się nie pochyli, nie przystanie i nie zaduma. Nie zostawi go na noc aby dojrzało, zamknięte niczym płatki stokrotki, które jeszcze piękniejsze otwierają się następnego dnia. Tymczasem carta non erubescit.

Wydaje się, iż różnica między 18 a 23 rokiem życia to niewiele. Dalej mleko pod nosem, studia, brak stabilizacji, doświadczenia i ogłady życiowej. Jednak jedna rzecz zmieniła się niezmiernie – wewnętrzne poczucie stworzenia czegoś, ukształtowania samodzielnie czegoś ciekawego. Rezultatem tej ciągoty, tego poczucia, oraz zirytowania swoim lenistwem (prokrastynacja jest do dupy) jest artykuł który czytasz oraz cały blog. Dzień w dzień chodzę w kółko po pokoju i myślę "napisz coś, zrób coś". Bo pisanie jest motywujące. Gdy człowiek patrzy na kartkę tekstu, zapełnioną własnoręcznie, ma pewne niejasne poczucie zadowolenia. I nie mówie o jakości. Chyba dwa razy w czasie studiów spojrzałem na napisany przeze mnie esej i pomyślałem "dobra robota!". Nieee, krytycznie patrzę na ten wyrzyg strumienia świadomości, często wydaje mi się, iż to nie wygląda tak jak u innych. Natomiast to poczucie zadowolenia wynika głównie, ze zmuszenia się do przywiązania dupy do krzesła, oraz otwarciu TYLKO Worda (przeklęte facebooki, YouTube'y itp.) i pisania.

Może i dla innych ludzi, pisanie przychodzi bardzo łatwo, słowa piszą się same. Ja wkładam w to wysiłek, pewnie dlatego, że bardzo krytycznie patrzę na to co wydumam i naskrobię. Trudno. Przeciwwagą dla panicznego strachu, że prześlizgnę się cicho przez życie, jest właśnie to pisanie. I tego można będzie się spodziewać na tym blogu. Przemyślenia, odczucia związane z przeczytanymi książkami, obejrzanymi filmami itp. Niech słowa odpadną i rozsypią się pod kruchą skałą.


Introwertyk

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz