Na
salę kinową wybrałem się z lekkim niepokojem. Spodziewając się
czegoś na kształt komedii romantycznej osadzonej w siermiężnych
czasach komuny, nie byłem pewien na co liczyć w czasie seansu. Kim
była Michalina Wisłocka – wiedziałem, "Sztuki kochania"
nie czytałem (jeszcze).
Rzeczywistość
szybko rozwiała moje obawy. Film okazał się niebywale estetyczny
na płaszczyźnie obrazu, dźwięku oraz gry aktorskiej. W zupełnie
inny sposób oddaje klimat tamtych czasów, unikając klasycznych
epizodów z pałującą milicją i protestującymi robotnikami na
czele. Jednak to właśnie dualizm, swoista dwubiegunowość historii
opowiedzianej w filmie najbardziej utkwiła mi w pamięci.
Ów
dualizm przejawia się w tej produkcji na wielu płaszczyznach.
Michalina Wisłocka wyrasta na romantyczną osobowość, która
przyjmuje pacjentki w gabinecie jednocześnie zanurzając je w
ciepłej toni polskiej muzyki rozrywkowej tamtych czasów. Z pasją
opowiada ludziom o fizjologii, za którą kryje się mistycyzm aktu
płciowego. Wskazuje jak upiększyć ten aspekt życia i wydostać go
na światło dzienne. Tymczasem sceny seksu w filmie są trywialne,
wręcz płytkie. Na szybko, z pośpiechem, z niewielką dozą
romantyzmu. Przedstawione zgodnie z kanonem filmów rozrywkowych XXI
wieku. W mojej opinii, kłóci się to z tym, co Wisłocka chce
ludziom przekazać.
Również
każdy zawód miłosny głównej bohaterki uderza w widza z ekranu i
wywołuje smutek. Ani życie w trójkącie, ani miłość znaleziona
poza Warszawą nie kończą się happy endem. Traci męża, traci
przyjaciółkę, traci również dzieci – jedno wyjeżdża z ową
przyjaciółką, dla drugiego nie ma wystarczająco czasu. Chociaż w
niektórych scenach widać ból w oczach Wisłockiej, dobrze kryje
się z nim próbując pokonać aparat władzy w drodze do
opublikowania swojej książki.
Komuniści
odmawiający Wisłockiej publikacji, lecz czytający "Sztukę
Kochania" pokątnie, mąż Michaliny, któremu życie w
trójkącie to za mało i "zalicza" inne kobiety wręcz
hurtowo czy zwykli ludzie marzący o spełnieniu fantazji
seksualnych, ale oficjalnie milczący i skryci – świat paradoksów
wykreowany przez Sadowską. Jest intrygujący, skłania do refleksji.
Zasmuca wielokrotnie, chociaż jest historią pozytywną. W końcu w
polskim kinie pojawiła się dwutorowa historia (nawet konstrukcja
filmu opiera się na przeplatanie głównego wątku mnogością
retrospekcji), w której każda strona medalu jest równie ważna,
odważna oraz wartościowa. No, może oprócz stricte scen seksu.
Pośpiechowi mówimy nie.
Introwertyk
Mam podobne odczucia względem filmu. Jednak, jako że czytałam książkę (wciąż zaległa recenzja) mam pełniejszy obraz Wisłockiej. I choć niezaprzeczalny jest fakt, że jej książka wywołała rewolucję w tamtych czasach, dziwi mnie, że mówi się o niej jako o symbolu liberalizmu, walczącej feministki, bo jej przekonania dotyczące związków były momentami skrajnie konserwatywnie. Ale rozwinę ten wątek, kiedy nadrobię recenzenckie zaległości. Zapraszam wtedy do siebie ;)
OdpowiedzUsuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka